Jest rok 2007 i poza wąskim gronem znawców regionu o Korei nikt jeszcze w Polsce zasadniczo nie słyszał. Pojawiały się, co prawda, nieliczne wzmianki prasowe o „cudzie nad rzeką Han”, europejskich inwestycjach czeboli i sukcesie polityki fiskalnej rządu Roh Moo-hyuna, wszystkie traktowano jednak raczej z przymrużeniem oka. Ciężko się temu dziwić. Zaledwie kilka lat wcześniej ekspansja zakładów Daewoo Motors na rynek Europy Wschodniej zakończyła się spektakularnym fiaskiem, który z dnia na dzień postawił w stan „być albo nie być” kilka tysięcy pracowników hali produkcyjnej w podwarszawskim Żeraniu. Ostatnie koreańskie samochody zjechały z taśm montażowych przed 2004 rokiem, na długo warunkując spojrzenie Polaków na kraj rozciągający się poniżej 38 równoleżnika.
W tamtym okresie studia koreanistyczne w Polsce dopiero raczkowały. Odległą Koreą Południową, która w świadomości zbiorowej funkcjonowała jedynie jako ustrojowe odbicie komunistycznego KRLD, z reguły się nie interesowano. Jedyna istniejąca wówczas koreanistyka Uniwersytetu Warszawskiego raczej nie biła rekordów popularności wśród polskich maturzystów. Rekrutacja na studia odbywała się raz na kilka lat, a i to nie pomogło w zapełnieniu dziewięciu miejsc w salkach zajęciowych przy ulicy Browarnej. Brakowało też nowoczesnych podręczników, które ułatwiłyby praktyczne opanowanie koreańszczyzny. Niszowość dziedziny, brak materiałów do nauki i znikome zainteresowanie regionem sprawiły, że znajomość języka koreańskiego była wśród Polaków umiejętnością o tyle niszową, co niepotrzebną, ot ciekawostką, która nie przekładała się na realne perspektywy zatrudnienia. O Korei w zasadzie nie mówiło się w kontekście innym niż polityczny czy gospodarczy. Na wielki sukces wizerunkowy tego azjatyckiego tygrysa, trzeba było jeszcze poczekać.
Pierwsze kroki
Właśnie w takich warunkach dwie pasjonatki literatury koreańskiej Marzena Stefańska-Adams i Edyta Matejko-Paszkowska zdecydowały się zrobić skok na głęboką wodę. Pod koniec 2007 roku powołały do życia pierwsze polskie wydawnictwo, specjalizujące się w przekładach literatury koreańskiej. Wczesnodojrzałemu owocowi ich wysiłków trzeba było jednak nadać jakieś imię. Po wielu ożywionych dyskusjach ostatecznie stanęło na “Kwiatach Orientu”, nazwie która stała się zarazem pomyślną wróżbą na przyszłość. Oto po żmudnym procesie walki z tekstem w ręce czytelników miało trafić coś pięknego – słowo. A piękne słowa są jak kwiaty – równie nietrwałe, co delikatne, czarują swoją ulotną ciężkością, którą można się sycić tylko przez krótką chwilę.
Czarny PR
Jak jednak wprowadzić do obiegu literaturę kraju, który przeciętnemu zjadaczowi chleba ciężko chociażby przybić do mapy świata? Sytuacja była niemal patowa. W Polsce końcówki pierwszej dekady XXI wieku mediów społecznościowych jeszcze nie było – bez gigantycznych nakładów na marketing można było polegać głównie na poczcie pantoflowej. Niepochlebne opinie o koreańskich samochodach i świeża pamięć o plajcie zakładów Daewoo-FSO także nie pomagały w budowaniu prestiżu młodego wydawnictwa. Te i inne czynniki – z kryzysem finansowym roku 2008 na czele – sprawiły, że wejście we współpracę z podwykonawcami z branży wydawniczej nastręczało niekończących się trudności. Koledzy po fachu marszczyli tylko brwi z pobłażaniem: „po co” i „na co” nam ta cała literatura koreańska? W tamtym okresie nakłady na jedną powieść nie przekraczały nawet 1000 sztuk, a i przy tym niesprzedane egzemplarze przez kilka lat zalegały na magazynowych półkach. O szerszej dystrybucji nie mogło być nawet mowy. Kolejnym, równie poważnym problemem były braki kadrowe. Wąski rynek zawodowych tłumaczy języków azjatyckich pozwalał na wydanie zaledwie jednej lub dwóch książek rocznie. Rzadko zlecaliśmy wtedy tłumaczenia na konkretne tytuły, częściej to właśnie tłumacze zgłaszali się do nas z przekładami utworów, które podbiły ich serca. Taki stan rzeczy miał też swoje dobre strony. W pierwszych latach od założenia wydawnictwa nakładem Kwiatów Orientu ukazało się kilka klasycznych perełek, które w Polsce nie odbiły się jednak szerokim echem. Do czasu…
Przełom
Po miesiącach odbijania się od zamkniętych drzwi na ratunek przyszła nam sama Korea. Z marginesów krajowej sceny wydawniczej nagle wpadłyśmy w samo centrum burzy medialnej. Przez kilka lat regularnie kursowałyśmy na linii Warszawa-Seul, aby udzielać wywiadów, odbierać nagrody i brać udział w wielkoformatowych imprezach literackich. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że w tamtym czasie nasze wydawnictwo było o wiele bardziej rozpoznawalne w kraju nad rzeką Han niż nad Wisłą. Nawiązałyśmy też niezwykle owocną współpracę z fundacjami, wspierającymi promowanie literatury koreańskiej za granicą. Po połączeniu sił ze stroną koreańską Kwiaty Orientu zaczęły organizować w Polsce pierwsze spotkania autorskie. Kolejnym kamieniem milowym dla wydawnictwa – ale i dla literatury koreańskiej jako takiej – było przyznanie Shin Kyung-sook, jednej z naszych autorek, nagrody Man Asia Literary Award, wyróżnienia, które w kuluarach powszechnie nazywa się azjatyckim Noblem literackim. W miarę, jak o Shin Kyung-sook zaczęło się robić głośno, uwaga krajowych mediów powoli zwróciła się w kierunku Kwiatów Orientu, polskiego wydawcy jej powieści. W 2012 roku Shin Kyung-sook ruszyła w trasę po Europie, a wydana przez nas powieść Zaopiekuj się moją mamą trafiła na listę Bestsellerów Empiku. Przyczółkiem kolejnego przełomu był rok 2014, kiedy jako jedno z pierwszych wydawnictw na świecie opublikowaliśmy przekład Wegetarianki. Miało to miejsce na długo przed globalnym sukcesem tej powieści, przez co początkowo interesowało się nią jedynie wąskie grono polskich koreanistów. Dwa lata później powieść doczekała się tłumaczenia na język angielski, które spotkało się z niebywale entuzjastycznym przyjęciem zachodnich krytyków literackich. Zwieńczeniem międzynarodowego sukcesu Wegetarianki była nagroda International Booker Prize, którą Han Kang i jej tłumaczka Deborah Smith odebrały wspólnie w 2016 roku. Kwiaty Orientu nabrały wiatru w żagle. Potem przyszło zwycięstwo Popiołu i czerwieni w plebiscycie na Książkę Roku 2016 serwisu Granice.pl, wizyta Pyun Hye-young w Polsce, wykłady koreańskich pisarzy na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie… A reszta to już historia.
Zmiana paradygmatu
Twórczość koreańskich pisarzy powoli przechodzi do literackiego mainstreamu. Globalny sukces “koreańskiej fali”, która w ostatnich latach zaczęła zalewać także Europę, przełożył się na niesamowity wzrost popularności literatury Kraju Cichego Poranka. Popyt na koreańskie książki jest obecnie tak wielki, że w zasadzie nie opłaca się ich drukować w nakładzie mniejszym niż 3000 egzemplarzy, a i tak po roku czy dwóch zlecany jest dodruk. Powieści najpopularniejszych autorów sprzedają się właściwie na pniu, a wydawnictwa zaciekle licytują prawa do najpopularniejszych tytułów. Znacznie częściej możemy też organizować spotkania z naszymi autorkami i autorkami. Wizyty koreańskich pisarzy regularnie ożywiają mapę wydarzeń kulturowych w Polsce. Kameralne sesje autografów w zaciszu bibliotek dawno odeszły już do lamusa, dziś wynajmujemy sale na 150 osób w strategicznych punktach Warszawy, a i one pękają w szwach. Zagraniczni goście, którzy odwiedzają Polskę na nasze zaproszenie, są teraz rozchwytywani przez polskie media. Całkowicie zmieniły się też kryteria wyboru materiału do tłumaczenia. Rozrost grupy oddanych czytelników pozwolił nam na znacznie większą swobodę w doborze wydawanych tytułów. Bardzo pomógł też rozwój środowiska doświadczonych i doskonale przygotowanych tłumaczy, którzy nie tylko biegle posługują się językiem koreańskim, ale także potrafią nadać tekstowi przekładu literacką lekkość. Pojawiły się też nowe kanały promocji naszych książek. Dzięki eksplozji social mediów nawiązaliśmy współpracę z blogerami, recenzentami i influencerami, którzy wspierają naszą misję promocji czytelnictwa. Zmienili się także ludzie, dla których tworzymy książki. Literatury koreańskiej wcale nie trzeba już przedstawiać. Oddajemy książki w ręce czytelników o bardzo wysokich wymaganiach, których podłożem jest rozległa wiedza o literaturze koreańskiej oraz wyrobiony smak estetyczny. Tym, co na przestrzeni lat nie uległo jednak zmianie, jest misja, którą realizujemy niestrudzenie od samego początku naszej drogi. Tak jak w przeszłości, tak i dziś dajemy z siebie wszystko, aby podzielić się z Wami pięknymi słowami i pięknem słowa.
Tekst napisała: Ewa Janiak